ZALEŻNOŚCI PSYCHOSOMATYCZNE – Jadwiga Koźmińska-Kiniorska – 30.09.2021 r.
Grudzień 13, 2021
BEZPIECZEŃSTWO W OCHRONIE ZDROWIA – Basia Kutryba – 11.10.2021 r.
Grudzień 13, 2021

ZDROWA OSOBOWOŚĆ W KRYZYSIE – dr Jakub Paliga – 06.10.2021 r.

ŹRÓDŁO:
https://www.verso-rozwoj.pl/events/wsparcie-kadry-medycznej/

  • Justyna Rutkowska w rozmowie z Jakubem Paligą
  • 06 października 2021 r. VERSO Tychy 

ARTYKUŁ 4
06.10.2021 r.

ZDROWA OSOBOWOŚĆ W KRYZYSIE


Justyna Rutkowska

Dzisiaj z dr n. med. Jakubem Paligą, który jest lekarzem psychiatrą i psychoterapeutą porozmawiamy o zdrowej osobowości w sytuacji kryzysu i przeciążenia. Spróbujemy dla Państwa sformułować zalecenia medyczno-psychologiczne. Powiedz proszę czym się na co dzień zajmujesz, jakie jest Twoje doświadczenie współpracy z pracownikami ochrony zdrowia, z zespołem medycznym.

Jakub Paliga

Dzień dobry. Kieruję dziennym oddziałem nerwic w Katowicach. Pracuję również indywidualnie z pacjentem w gabinecie. Konsultuję także jeden ze szpitali. Mam kontakt z personelem nie tylko oddziałów psychiatrycznych, nie tylko z moimi bezpośrednimi współpracownikami, ale także z personelem innych oddziałów.

Jaki jest to personel najczęściej?

Lekarze i pielęgniarki z oddziałów wewnętrznych i pediatrii.

Gdybyś mógł podzielić się z nami obserwacjami dotyczącymi ostatniego półtora roku? Jakie są Twoje doświadczenia w rozmowach z personelem medycznym? Co ten czas wniósł, zmienił, gdzie były trudności? Jakiego rodzaju wsparcia Twoim zdaniem pracownicy medyczni potrzebowali wtedy? Z drugiej strony, co mogło być ich zasobem, silną stroną, w jaki sposób sobie radzili?

Moje obserwacje przypominają fazy żałoby. Początek był wśród dużej części moich znajomych, kolegów, koleżanek, fazą trochę zaprzeczenia, którą widzieliśmy chociażby wśród postaw pracowników Ministerstwa Zdrowia: „nie ma problemu, nic się nie dzieje”. Później przyszła faza wręcz paniki. Środowisko podzieliło się w taki sposób, że część osób stała się przesadnie ostrożna, panicznie przeżywała zagrożenie. Druga część pozostawała w zaprzeczeniu, w ignorowaniu zagrożenia, do pewnego stopnia ignorowaniu zaleceń np. noszenia maseczek, czy innych zabezpieczeń. Po miej więcej pół roku można było obserwować fazę adaptacji. Myślę, że szczepienia bardzo wiele zmieniły. Dla wielu osób stały się sposobem racjonalnego uspokojenia, powrotu do funkcjonowania sprzed pandemii. Dla części były one jednak wyzwaniem. Nie tylko w społeczeństwie, także w świecie medycznym pojawiły się mniej czy bardziej sensacyjne teorie na temat szczepionek. Pojawiło się dużo wątpliwości na ten temat. Suma summarum, na dzień dzisiejszy, mam wrażenie, że zwyciężyła wiedza i zdrowy rozsądek. To było bardzo zróżnicowane. Obserwowałem na przykład duże wątpliwości co do szczepień wśród pielęgniarek. One były mniej chętne do szczepień, w porównaniu do lekarzy dłużej się zastanawiały. Trudniej było im przystosować się do tej sytuacji, znaleźć z niej właściwe dla siebie wyjście. Okazuje się, że wiedza medyczna i w pewnym sensie, mimo wszystko zwiększona odporność na pseudo-naukowe sensacje w środowisku medycznym wygrała. Spotkałem się także z postawami, które nazwałabym heroicznymi.

Zastanawialiśmy się co będzie, jeżeli my psychiatrzy będziemy musieli zastąpić lekarzy internistów. W pewnym momencie mieliśmy mniej pracy na swoim oddziale, ponieważ był zamknięty. Przyjęliśmy to w miarę spokojnie.

Były osoby, które chciały wziąć zwolnienie mówiąc, że nie dadzą się wepchnąć na żaden inny oddział. Rok temu była taka sytuacja, kiedy wydawało się, że zupełnie zabraknie rąk do pracy.

Sytuacja solidarności?

Tak to czuliśmy. Z upływem czasu zmniejszyła się ta solidarność. Widzimy, jak przebiega pandemia.

Pewne obawy nasze okazały się zbędne, bardziej wychodzą kłopoty organizacyjne, których heroizm już nie wypełni.

Solidarność i współpraca tak, ale pewnych niedostatków organizacji nie da się załatać.

Zacząłeś mówić o fazach żałoby. Na początku jest szok i zaprzeczenie, w dalszej kolejności niedowierzanie, złość. Przez takie stadium targowania się, układania się, przyjmowania, odrzucania, w kierunku finalnie akceptacji.

Krytycznym momentem była jesień ubiegłego roku, kiedy koronawirus ponownie nas zaatakował. Wiosenna fala z początku ubiegłego roku była na tyle nieznaczna, że niewiele osób miało kontakt z pacjentami. Niewielu miało także problem wśród swoich bliskich, u siebie na oddziale, w praktyce prywatnej. Jesień była na tyle uderzająca, że zmieniła postawy w kierunku bardziej racjonalnego adoptowania się do sytuacji. Wcześniej było zaprzeczenie, później – jak mówisz – takie targowanie: ta sytuacja może nas nie dotyczy, może coś w jakiś sposób oszukać…

Mam wrażenie, że od jesieni przyszło urealnienie, że mamy do czynienia z bardzo poważną chorobą, ale nie aż tak groźną, jeśli się przestrzega podstawowych zasad.

Czyli silna weryfikacja i konfrontacja tych wcześniejszych postaw, subiektywnych założeń? To był czas zmierzenia się z własnymi przekonaniami, możliwościami, ograniczeniami?

Początkowo było to zderzenie się z własnymi wyobrażeniami, co tak naprawdę uruchamiało w każdym pewne nasze schematy bez konfrontacji z realnością. Kto chciał, to słuchał tego, co działo się w Lombardii. Inni mówili: to nieprawda, nas to nie dotknie, że kraje północne są mniej zagrożone. Różne były na ten temat hipotezy. Później doszło jednak do weryfikacji. Ci, którzy początkowo byli w panice uspokoili się, ci którzy zaprzeczali występowaniu zagrożenia zaczęli uznawać jego obecność. Mam wrażenie, że przynajmniej przez ostatnie miesiące, większość osób z którymi współpracuję zaadoptowała się do sytuacji. Zachowują rygory, stosują je w życiu, ale bez takiego ładunku emocjonalnego, jak wcześniej.

Wspomniałeś o dwóch kwestiach przed chwilą, o solidarności zespołów oraz ich podziałach. Pamiętam jak w tamtym roku rozmawiałam z Pawłem Grzesiowskim, który mówił o tym podobnie. Był moment wielkiej solidarności środowiska medycznego, zwłaszcza lekarskiego a potem doszło do przełamania. Część osób pozostała w tej solidarności i lojalności: „damy radę do końca”. Druga część – nie oceniając tych motywów, które pewnie były różne – wycofała się, pojawił się lęk, może ważniejsze potrzeby osobiste, zaczęła szwankować współpraca, pojawiać większa konfliktowość. Odsłoniły się postawy osób w zespołach, które długo ze sobą współpracowały, które były wzajemnie zaskakujące. Wydawało się do tej pory, że na danych specjalistach można było polegać, jednak w tej trudnej sytuacji okazywało się, że nie. Pojawiło się rozczarowanie i zdziwienie tym, że wsparcie okazywały jednak inne osoby. Myślę o tym podziale, czy tego można się było spodziewać? Takie społeczne rozszczepienie?

Jeżeli ja miałbym zaobserwować podział, o którym mówisz, widziałabym na samym początku, że bardziej w grę wchodziły wewnętrzne konflikty czy specyficzne predyspozycje do reakcji. To co można nazwać przeniesieniem. W tej późniejszej fazie było więcej kalkulacji, oceniania, czy coś ma sens, czy ktoś nie daje się wykorzystywać…

Na dzisiaj nie widzę bardzo heroicznych postaw. Z drugiej strony, nie ma też tego, co widziałem na początku, czyli ucieczki czy korzystania ze zwolnienia lekarskiego. Poczucie, że będzie się dla kogoś zagrożeniem, wirusa przeniesie się do domu, to się zmieniło.

Weryfikacja nastąpiła, gdy wirus dotknął nas jako społeczeństwo jesienią ubiegłego roku i wiosną tego roku, kiedy zachorowań było bardzo dużo. Część z nas miała sporo takich doświadczeń wśród członków swoich rodzin, więc mieliśmy bezpośredni kontakt z chorobą. To na pewno wpłynęło na nasze postawy.

Zauważyłam jeszcze inna postawę. Przez miniony miesiąc prowadziłam bardzo wiele szkoleń z pielęgniarkami i położnymi. Po 8 – 10 dni szkoleniowych. Rozmawiałyśmy o częściowym wycofaniu z aktywności zawodowej. Mniejsze zaangażowanie, mniejszy heroizm? Jako pracownicy medyczni nosimy w sobie ten pierwiastek misyjności o czym Eichelberger też mówi, w gotowości do pomocy. Te osoby miały taki moment przewartościowania uznając, że czas jednak jest kruchy, że jest coś nieprzewidywalnego, że rezygnacja na przykład z drugiej pracy, z dodatkowych dyżurów ma dla nich sens. Argumentowały to po prostu chęcią bycia w domu z bliskimi osobami, przeznaczyć tego czasu dla siebie. Przestały się bardziej liczyć dodatkowe pieniądze, także poczucie satysfakcji i dowartościowania zawodowego na rzecz czasu z rodziną.

Może one tak to formułują, jednak powiedziałbym o czystej biologii.

Nie da się po prostu być przez półtora roku w pełnej mobilizacji i stuprocentowej gotowości. To jest niemożliwe, nasza biologia na to nie pozwala. Ta mobilizacja musiała się w jakimś momencie wyczerpać. Wtedy wchodzi w grę bardziej rutyna, która pozwala funkcjonować i zmniejszyć wysiłek, jednak zmusza do pewnego rodzaju ograniczenia, zwłaszcza tego poświecenia.

Mam kontakt z opiekunką, która pracuje w domu opieki. Ona była taką heroiną, która w ubiegłym roku poświęciła się, kiedy okazało się, że jeden z podopiecznych jest zarażony wirusem. Akurat miały nadejść święta wielkanocne, więc ona z racji tego, że nie ma swojej rodziny, że jest panną uznała, że zostanie w pracy. Pojawił się dylemat: kto ma się dać zamknąć na te dwa tygodnie kwarantanny? Ona została. Po tym okresie była rozczarowana. Spodziewała się po dwóch tygodniach spania na materacu, ciągłej 24 godzinnej pracy, że koleżanki, które wróciły po świętach do pracy, wezmą przynajmniej za nią dwa dyżury, by ona mogła odespać. Okazało się, że nie było chętnych. Ta pani nie bierze już dodatkowych dyżurów, chyba że w innym ośrodku, gdzie jej lepiej płacą. Można powiedzieć, że ona się zmerkantylizowała, wydaje mi się, że się urealniła.

Mówimy o różnych postawach, zachowaniach ostatniego czasu. Potrzebujemy podręcznej, kieszonkowej definicji zdrowej osobowości, która nam pomoże w trudnych sytuacjach zatrzymać się i pomyśleć: Czy to co robię jest zdrowe dla mnie, dojrzałe, czy już zbaczam? Czym jest zdrowa dojrzała osobowość? Kryzys, trauma, strata… co tu jest normalne?

Dojrzała osobowość zawiera w sobie dużo elastyczności, choć zasadniczo osobowość jest czymś, co wydaje się dosyć trwałe i niezmienne.

Jest w stanie się zaadoptować, dostosować do różnych sytuacji w krótszym czy dłuższym czasie. Na pewno to się nie dzieje automatycznie, w ułamku sekundy, ale w miarę przewidywalnym czasie. Nawet w trudnych sytuacjach potrzebujemy zaspokoić nasze potrzeby zarówno pod względem fizycznym, emocjonalnym, społecznym, dać sobie poczucie bezpieczeństwa i komfortu bez ciągłego przeżywania wewnętrznego konfliktu.

Konflikty wewnętrzne są nieuniknione, dobrze, jeśli są w dojrzały sposób, z pomocą dojrzałych mechanizmów rozwiązywane, przez sublimację, humor czy inne racjonalizacje, inne dojrzałe mechanizmy, które pozwalają nam zarządzać konfliktem, napięciami emocjonalnym.

Słuchają nas nie tylko psycholodzy, psychoterapeuci. Jak możemy rozumieć sformułowanie konflikt wewnętrzny?

Konflikt wewnętrzny, to każdy wewnętrzny dylemat, z którym człowiek się mierzy. Przykładem może być dylemat na ile chronić siebie, na ile ratować innych, na ile chronić własną rodzinę, na ile wspierać tych, którzy już dzisiaj potrzebują tej pomocy. Wielu z nas, pracując z ludźmi miało świadomość, że każdego dnia może przynieść do rodzinnego domu chorobę, z którą nie wszyscy domownicy dobrze sobie poradzą. Dotyczyło to zwłaszcza tych osób, które mają pod opieką starsze osoby, schorowane; ci spośród kolegów, koleżanek mieli ogromny dylemat na ile mogą się narażać. Znam takie przykłady, kiedy część osób decydowała się wyprowadzić z domu po to, by móc pracować, ale nie narażać swoich bliskich. Był to jeden ze sposobów rozwiązania tego dylematu. To jest taki konflikt wewnętrzny, który różnie można rozwiązać, racjonalizując go na przykład, czyli przeprowadzając się, poświęcając się tak, jak to zrobiła opiekunka z domu opieki, która wybrała rozwiązanie przez sublimację. Nie naraziła dzięki temu swojej matki, która musiała święta spędzić sama.

Ta rzeczywistość, która nas zastała spowodowała adaptacyjne modyfikacje w naszych postawach, żeby podążać za tym, co się dzieje na poziomie psychicznym, emocjonalnym, społecznym. W warunkach niepandemicznych, naturalnych można byłoby mówić o zaburzeniach, odstępstwach. W tej sytuacji było to coś adaptacyjnego i służyło równowadze. Sytuacja się na szczęście się uspokaja, aczkolwiek sporo jest jeszcze niewiadomych. Są osoby, które powracają do tych wcześniejszych postaw. Część osób z kolei pozostaje w tych zmodyfikowanych adaptacyjnych, tak? Powiedz proszę jakie zmiany postaw były wśród personelu medycznego, nas wszystkich właściwe i w czym nie pozostawać?

Pamiętajmy, że personel medyczny nie odbiega od społeczeństwa… Być może częściej jesteśmy w stanie sięgnąć po tę część racjonalną, wiedzę, która nas chroni, ale też nasze osobiste doświadczenia, które pokazują nam czym realnie jest pandemia i zagrożenie zakażeniem wirusem SarsCov-2. Z całą pewnością znowu obserwuję tendencję do zaprzeczenia, bagatelizowania zagrożenia, to wraca. Ponieważ większość z nas albo przechorowała koronawirusa albo jesteśmy zaszczepieni, pojawia się taki rodzaj nonszalancji i obśmiewania, próba poradzenia sobie jednak z niekomfortową sytuacją poprzez jej obśmianie. Powiedziałem, że humor jest dobrym rozwiązaniem, jednak nie wtedy, kiedy towarzyszy mu zaprzeczenie realnemu zagrożeniu. To na pewno nie jest dojrzały mechanizm.

Z tego co jest na plus, to zdecydowana większość pracujących w ochronie zdrowia zachowuje zdrowy balans pomiędzy ochroną siebie a troską o innych. Ten balans zdecydowanie wraca.

Jeśli nie będzie kolejnego potężnego uderzenia koronawirusa, no to zgodzę się z Tobą, że wychodzimy na prostą.

Co mógłbyś podpowiedzieć jako psychiatra, psychoterapeuta, chociaż podpowiadanie nie jest w kanonie naszej pracy. Może w formie inspiracji dla pracowników ochrony zdrowia, abyśmy mogli lepiej o siebie zadbać. Skąd możemy czerpać wsparcie w sytuacjach tak szalenie trudnych, używając języka Biona, który pojawia się w naszych webinarach: życia w ogniu walki. Czasami używamy sformułowania: życie na sygnale, czyli mówimy o pewnej natychmiastowości w podejmowanych decyzji, ogromnej odpowiedzialności za zdrowie i życia pacjenta, a w tej sytuacji również za swoje. Co możemy robić, aby siebie odciążyć, pomóc, wzmocnić układ odpornościowy, może spróbować czemuś zapobiec, jeżeli jest to w ogóle jest możliwe?

Najprościej rzecz ujmując zachować zdrowy rozsądek. Jego elementem jest dostrzeżenie swoich ograniczeń i tego, że nikt z nas nie jest w stanie uratować całego świata, wszystkich innych ludzi. Trzeba stosować zasadę ratowników wodnych: tylko żywy ratownik, to jest dobry ratownik.

Świetne.

Żeby zapobiec stawaniu się kimś przesadnie heroicznym. Dzisiaj już nie ma potrzeby takich postaw. Możemy się zaszczepić, ochronić przed poważnym zachorowaniem w racjonalny sposób. Nie trzeba się rzucać w ogień walki bezbronnym. Myślę, że jest to podstawowa rzecz, która powinna obowiązywać: zdrowe wyważenie pomiędzy ilością pracy, poświęceniem w tej pracy a czasem na odpoczynek i na własne życie. To jest podstawa.

Zdrowa osobowość oznacza umiejętność znalezienia tej równowagi pomiędzy swoimi różnymi potrzebami, miejscem na rodzinę, miłość, pracę i pasję. 

To nie może być wyłącznym celem człowieka. Ta reszta też jest ważna.

Mówisz o tej zasadzie ratowniczej wodnej. Podobnych zasad doświadczamy w samolocie, kiedy maseczkę jako pierwsza zakłada matka, później zakłada dziecku. W naszym zawodzie psychoterapeuty, tą maseczką, ochroną siebie jest superwizja, czy obowiązek ukończenia własnej psychoterapii przed podjęciem pracy z pacjentami. Taka postawa wśród pracowników medycznych zwłaszcza u pielęgniarek czy lekarzy jest rzadsza. Częściej doświadczamy gratyfikacji tej misyjności wśród pracowników medycznych, poświęcenia się. Ta pielęgniarka, ten lekarz są dobrzy, którzy tak wiele z siebie dadzą, przyjmą kolejnego pacjenta, zostaną po godzinach. Czasem społecznie bywa to mocno gratyfikowane. Każda próba zadbania o siebie, powiedzenia nie, jest bardzo krytykowana wśród pacjentów, wśród nas. Nie ma przyzwolenia, aby korzystać z tego o czym mówisz.

 Przyszły mi do głowy – kiedy mówiłaś o gratyfikacji –  słowa mojego superwizora kiedyś, który powiedział: „ta kolejna pacjentka, ok, możesz ją prowadzić, ale musisz 4-krotnie podnieść cenę”.

Jest pewna cena, za którą możemy się poświęcać, ale ta cena, ta rekompensata musi być rzeczywiście bardzo dobra. W sytuacji, w której ochrona zdrowia jest atakowana, kiedy dostajemy podwójne wypłaty koronawirusowe plus inne dodatki, gdy realia są takie, że większość z nas tego nie widzi, zdecydowanie myślę, że to zniechęca, wręcz wywołuje postawę niechęci do brania na siebie więcej zaangażowania, odpowiedzialności czy kolejnych poświęceń. Rzeczywiście, poza tym pierwszym okresem, kiedy były te słynne brawa dla medyków, później raczej już stosunek do personelu medycznego zmienił się na niekorzyść.

Ja raczej mam takie obserwacje i doświadczenie, że częściej stajemy się obiektem niechęci, bo są to chociażby organizacyjne ograniczenia (nie wpuszczanie rodzin do szpitali, nie wpuszczanie pacjentów do przychodni). Wszystko to wywołało dużo niechęci, wrogości. Po części zbieramy tego żniwo. Myślę, że to też blokuje gratyfikację taką z tytułu poświecenia. Nie zgodziłbym się z tym, że lepszym lekarzem, pielęgniarką są ci, którzy bardziej się poświęcą.

Moje doświadczenia są takie, że jednak bardziej cenieni są ci, którzy potrafią bardziej realnie pomóc.

 I dbają o siebie.

To jest jedno z drugim bardzo powiązane. Jeżeli jestem w półprzytomny, to dużo łatwiej o jakieś nawet drobne błędy.

Pamiętam, jak pacjentka, która przychodzi aktualnie do mnie na późną godzinę, powiedziała mi w trakcie sesji: pani inaczej siedzi na fotelu o 14:00 a inaczej o 19:00. Rozumiem, że widzi moje zmęczenie i zaangażowanie. Może pozwolisz, że zmienię kierunek naszej rozmowy… Na tyle, na ile możesz się odsłonić, jak Ty dbasz o siebie, o swoją higienę pracy> Mówiłeś o elastyczności, balansie, zdrowym rozsądku. Skąd czerpiesz, co jest twoim źródłem?

Mogę powiedzieć, jak to wyglądało przez te ostatnie półtora roku. Poza bardzo krótkim okresem, właściwie pracuję normalnie, osobiście, co też pewnym sensie było wsparciem dla mnie.

Przez okres kilku miesięcy, konsultowałem osobiście tylko pierwszorazowych, nowych pacjentów, pozostałe osoby telefonicznie. Natomiast dość szybko, po kilku miesiącach, zarzuciłem to, także dla własnego zdrowia psychicznego. Dużo bardziej wyczerpująca jest praca zdalna, mimo, że teoretycznie z domu, że nie musiałem nigdzie wychodzić i tak dalej.

Było to dużo bardziej wyczerpujące i narażało mnie na taką niepewność co do własnych sądów, ocen, co do tego czy dobrze robię, czy właściwie leczę chociażby. Dość szybko wróciłem do osobistej pracy, co myślę, że jest udziałem większości z nas. Ochrona zdrowia nigdy nie została zawieszona, wszyscy pracowaliśmy prawie normalnie.

Myślę, że to mi bardzo pomogło. Nie miałem doświadczenia takiego, jak osoby pracujące w biurach czy korporacjach, gdzie do tej pory, od roku przebywają w domu i pracują zdalnie. Nie wyobrażam sobie czegoś takiego. Staram się natomiast przestrzegać zasad, nawet jak pacjenci patrzą dziwnie, kiedy jestem w maseczce czy jakoś zabezpieczony. Wydaje mi się, że to jest moja minimalna misja jaką mogę zrobić, pokazywać, że to jest ważne, istotne. W ten sposób chcę propagować zdrowy styl życia u pacjentów.

Może za wcześnie, by o tym mówić. Będziemy pewnie w kolejnych latach obserwować psychologiczne konsekwencje tej pracy zdalnej, tego, jak nasz aparat psychiczny będzie to znosił, jak będzie funkcjonowała sfera emocjonalna, jakiego rodzaju będą trudności.

Do tej pory – już kiedyś o tym mówiłem – miałem takie wrażenie i do dzisiaj je mam, że dla części osób praca zdalna stała się doskonałym pretekstem do tego, żeby nie konfrontować się ze swoimi ograniczeniami.

Dotyczy to osób z osobowością unikającą czy nieco schizoidalną, które bardziej się wycofywały. Wcześniej przychodzili i mówili, że sprawia im to kłopot, bo w pewnym stopniu odstają od reszty, nie umieją się tak zaprzyjaźniać, wejść w grupę. Praca zdalna uwolniła ich od tego obciążenia, tylko w dłuższej perspektywie będzie to oznaczało, że w tej postawie jeszcze bardziej się utrwalą, jeszcze trudniej będzie im wrócić do normalnego społecznego życia w relacjach z ludźmi.

To jest przykład a propos tego o czym mówiłam wcześniej, że przez jakiś czas pewne zachowania były adaptacyjne i normalne.  Jeśli jednak okoliczności zmieniają się a zachowania pozostają te same, usztywnione możemy mówić o dysfunkcjach, nieprawidłowych postawach.

Myślę o osobach, które wykorzystały swoje trudności. Paradoksalnie one im w tym momencie pomogły. Łatwiej im było odnaleźć się niż tym osobom, które potrzebują codziennego kontaktu z innymi. Długofalowo pozrywane zostały więzi społeczne, takie realne relacje stały się mocno ograniczone i to na pewno nie jest dobrze.

Jako psychoterapeuci, psychiatrzy będziemy się wkrótce zmagać z tym zjawiskiem.

Oczywiście, będziemy się zmagali. Pamiętam, jaką radość sprawiło nam, kiedy po kilku miesiącach niewidzenia się, spotkaliśmy się ze znajomymi przy jakiejś tam okazji. Ile to było śmiechu i radości z takiego zwykłego spotkania

Coś podstawowego. Jesteśmy w gronie psychoterapeutycznym. Na koniec powiedzmy co daje pomoc psychologiczna, psychoterapeutyczna, kiedy należy się po nią zwrócić. Wiele osób myśli o tym, wielu pracowników ochrony zdrowia z którymi mam kontakt w pracy szkoleniowej. Rozmawialiśmy dzisiaj, przed naszym nagraniem, że w psychoterapii, psychiatrii, nie ma wolnych miejsc na konsultacje. Odsyłamy do koleżanek, kolegów, jednak zapotrzebowanie na pomoc zwiększa się. Może ono zawsze było duże, ale pojawiła się większa odwaga, może odczuwalny kryzys, może coś staje się nie do wytrzymania(?) Coraz więcej osób decyduje się na pracę nad sobą, inni się wahają. Powiedzmy proszę, kiedy jest ten moment, kiedy należy zwrócić się po pomoc, żeby nie czekać na krytyczny moment?

Jak każda sytuacja kryzysowa, także sytuacja pandemii i ograniczeń z nią związanych konfrontuje nas i testuje wytrzymałości naszych mechanizmów obronnych, czyli na ile zdrową, wewnętrznie skompensowaną mamy osobowość.

Jeśli pojawia się dyskomfort, uczucia napięcia, a w takim realnym wymiarze trudność w wypełnianiu swoich obowiązków, zawodowych, rodzinnych czy innych, rodzicielskich chociażby wtedy można szukać tej pomocy. Samo napięcie wewnętrzne może być przesłanką do szukania, natomiast granica jest wtedy, kiedy zaczyna ono wewnętrznie oddziaływać na nasze funkcjonowanie. Czyli na przykład wtedy, kiedy to odbija się w naszym codziennym funkcjonowaniu, w pracy, w życiu rodzinnym, partnerskim, czy jak to zdarzało mi się słyszeć od pacjentów na prowadzeniu samochodu. Sądzę, że to są takie momenty, które stają się ostatecznym dzwonkiem, żeby się zwrócić o pomoc.  

Tak też można rozumieć psychoterapię jako sytuację uczenia się, wytworzenia w sobie innych mechanizmów obronnych, innych sposobów radzenia sobie z emocjami i napięciem. Albo znaleźć sposoby na rozwiązanie swoich konfliktów wewnętrznych. A co za tym idzie, poprawić funkcjonowanie, przywrócić je do normalności.

Jak mówimy o mechanizmach obronnych, to mówimy o czymś takim, by dojrzalej reagować, być może rozumieć i rezygnować z wcześniejszych, bardziej prymitywnych swoich form reagowania, które może chroniły nasz umysł, choć jednocześnie powodowały zaburzenia, dysfunkcje. I dalej idąc: dążyć w taką stronę, może trudniejszą, ale w dalszej perspektywie bardziej nam służącą, dojrzalszą.

Tak to można określić.

Dodałbym, abyśmy umieli popełniać błędy, wyciągać z nich wnioski, ale również wybaczać sobie te błędy, nie popadać w przesadę, nie zadręczać się, nie ignorować własnych omyłek, czynów, aby umieć doceniać własne dokonania.

Wchodzimy w temat, którym się poruszam, kultury braku oskarżeń i braku stygmatyzacji, czyli rozumienie w miejsce oceniania, nie tylko wobec innych, ale też wobec siebie.

Myślę, że z tym mamy najwięcej kłopotu.

Ocenianie innych często dzieje się w naszym wewnętrznym świecie, nie dzielimy się tym. Oceniając samych siebie już nie jesteśmy w stanie zamknąć sobie ust, sami słyszymy te myśli.

Zdaję sobie sprawę, że na dość dużym poziomie ogólności rozmawialiśmy. Wydaje mi się, że mówimy o czymś co było i jest cały czas testem tego jakimi jesteśmy ludźmi, jaka jest nasza osobowość. Można tę sytuację potraktować jako doświadczenie, którego większość z nas, nasze pokolenie nie miało. Nie przeżywaliśmy niczego podobnego, może poza stanem wojennym, ale niewiele osób tak naprawdę to pamięta. Pozwala na weryfikację tego jacy jesteśmy. Może stąd ta większa ilość pacjentów szukających pomocy, co również obserwuję w swojej pracy.

Doświadczenie to zmusiło albo zachęciło wielu do szukania pomocy, także wśród personelu medycznego. Zapotrzebowanie na wsparcie psychologiczne jest dużo większe, w naszej poradni też to obserwujemy.

Wyobrażam sobie, że treści jakie poruszamy w rozmowie, wymagają refleksji i pobycia z tym. Myślę z nadzieją, może naiwnością na ile ta sytuacja usprawni, może otworzy taką przestrzeń dla lekarzy, pielęgniarek, którą mamy my psychoterapeuci, taką przestrzeń superwizyjną. Bardzo wielu specjalistów pracujących w tym okresie pandemii wskazuje, że zaczęły się tworzyć koleżeńskie zespoły, konsylia, wsparcie, przegadywanie, przyglądanie się sobie, zwracanie uwagi na to, co dzieje się w sferze emocjonalnej. Tak naprawdę wszystkie emocje, które się pojawiały były adekwatne do tego co działo, nie było złych i dobrych uczuć. Wzajemne pomieszczenie tego i bycie w tym doświadczeniu było bardzo odbarczające.

Widzę dużą aktywność, która wybuchła na Facebooku, kiedy pojawiło się kilka grup samopomocowych, gdzie często padają dość trywialne pytania. Jednak widać, że osoby je zadające poszukują uspokojenia, potwierdzenia własnej wiedzy czy własnych przemyśleń. To okazało się być bardzo potrzebne.

Pojawiły się w Twojej i mojej wypowiedzi takie militarne sformułowania i co ciekawe, że były także obecne w innych rozmowach. Jesteśmy w sytuacji zaskoczenia, niebezpieczeństwa, lęku, samoobrony, która nas chroni w różnych sytuacjach. Myślę, że to wymaga dużej ostrożności, uważności, zrozumienia dla siebie samej, samego, żeby przetrwać, nie oszaleć, móc funkcjonować, pracować, nie niszczyć relacji, które są teraz niezwykle ważne i potrzebne, nie niszczyć więzi.

Jesteśmy w sytuacji walki, w której wydawało się, że nie będziemy musieli toczyć, a toczymy. To rzeczywiście jest potężne wyzwanie, realne, o czym wspominałaś, żeby nie zrywać więzi, żeby nie poddać się instynktowi ucieczki a z drugiej strony, żeby nie stać się kimś, kto tylko walczy.

To wyważenie jest podstawową cechą dojrzałości, umiejętność pogodzenia różnych tendencji ma kluczowe znaczenie. Walka oczywiście tak, jesteśmy na pierwszej linii frontu, jednak z drugiej strony umiejętność chronienia się, ucieczki w sytuacji zagrożenia ale też ucieczki do innego życia, niż tylko ta walka, z uszanowaniem relacji.

Świetna puenta. Bardzo dziękuję za rozmowę.

Dziękuję również.


♦ POSŁUCHAJ PODCASTU

 OBEJRZYJ ROZMOWĘ

PRZEJDŹ NA GŁÓWNĄ STRONĘ PROJEKTU


Zadanie „Sfinansowano z budżetu Samorządu Województwa Śląskiego w ramach realizacji Śląskiego Programu Ochrony Zdrowia Psychicznego na lata 2019-2022”.