PREHABILITACJA W DOBIE PANDEMII – dr Piotr Kaczmarczyk – 27.09.2021 r.
Grudzień 13, 2021
ZDROWA OSOBOWOŚĆ W KRYZYSIE – dr Jakub Paliga – 06.10.2021 r.
Grudzień 13, 2021

ZALEŻNOŚCI PSYCHOSOMATYCZNE – Jadwiga Koźmińska-Kiniorska – 30.09.2021 r.

ŹRÓDŁO:
https://www.verso-rozwoj.pl/events/wsparcie-kadry-medycznej/

  • Justyna Rutkowska w rozmowie z Jadwigą Koźmińską-Kiniorską
  • 30 września 2021 r. VERSO Tychy 

ARTYKUŁ 3
30.09.2021 r.

ZALEŻNOŚCI PSYCHOSOMATYCZNE


Justyna Rutkowska

Naszym dzisiejszym gościem jest Iga Kiniorska. Proszę byś powiedziała o sobie parę słów: czym się zajmujesz zawodowo, jakie są Twoje doświadczenia pracy, współpracy z pracownikami ochrony zdrowia, zwłaszcza w okresie ostatniego roku, czyli okresie izolacji, pandemii. Chciałabym, abyśmy spojrzeli na ten czas z perspektywy psychologicznej. Dotychczas moimi gośćmi byli lekarz i farmaceuta.

Jadwiga Koźmińska-Kiniorska

W gwoli ścisłości muszę powiedzieć żartobliwie, że jestem tą samą osobą w tym i w tym wydaniu. Tak jak powiedziałaś, jestem psychologiem, psychoonkologiem, trenerem PTP, psychoterapeutą. Identyfikuję się z psychoterapią psychoanalityczną. Ukończyłam różnego rodzaju szkolenia terapeutyczne: poznawczo-behawioralne, psychodynamicze, psychosomatyczne. To wszystko było mi przydatne do pracy z pacjentami z różnego rodzaju diagnozami: pacjenci uzależnieni, onkologiczni, z doświadczeniami traumy. Przez bardzo wiele lat pracowałam jako psychoonkolog w dużym onkologicznym centrum wojewódzkim.

Mogę powiedzieć, że opisuję te doświadczenia posługując się metaforą pracy na froncie, tak to określę. Stąd pojawiają się takie militarne określenia, jak walka…

Podczas ostatniej rozmowy z Piotrem Kaczmarczykiem, farmaceutą też byliśmy w takiej nomenklaturze wojennej…

No właśnie, w onkologii, psychoonkologii często używa się takich określeń: wygrać, przegrać. Wiele lat temu zaczynając pracę, rzeczywiście nie zdawałam sobie sprawy jak było to dla mnie obciążające. Psychoonkologia była wtedy nową dziedziną. W 2018 roku organizowałaś w Tychach konferencję z okazji 25-lecia polskiej psychoonkologii. Zatem 25 lat historii to bardzo świeże myślenie w sensie łączenia psychologii z onkologią. Byliśmy wtedy pozbawieni wsparcia superwizyjnego, otrzymywania pomocy w naszej pracy z pacjentami, dlatego nieświadomie używam takiego pojęcia, jak front, praca na froncie życia i śmierci.

No tak. Dzisiaj występujemy w roli prelegentek, jednocześnie jesteśmy pracownikami medycznymi. Iga, jako pracownik zdrowia masz kontakt z pacjentami na co dzień, od wielu lat. Jakie są Twoje doświadczenia współpracy z personelem ochrony zdrowia: lekarzami, pielęgniarkami, innymi psychologami zwłaszcza w tym ostatnim roku?

Ostatni rok, to rok pandemii…

Cały świat stanął do góry nogami. Stanęliśmy w obliczu niepewności, kruchości życia. Moje doświadczenie w pracy z ochroną zdrowia wiąże się z uczestniczeniem wspólnie z Tobą w projektach, szkoleniach adresowanych dla personelu medycznego pracującego w różnych szpitalach w Polsce.

To, o czym pomyślałam w pierwszej chwili jak zapytałaś, to wspomnienie jednego z lekarzy jak odetchnęli z ulgą, ponieważ w szpitalach nie mogły przebywać rodzinny pacjentów. Poczuli się wolni od obecności innych osób, zadawanych pytań, ale refleksja tego lekarza była taka, że pojawiła się nagle tęsknota za tymi rodzinami.

Personel medyczny odczuł, jak rodziny odbarczają ich w pracy z pacjentem poprzez to, że siedzą przy łóżku bliskiej osoby, karmią, rozmawiają. Wiemy z okresu pandemii jak wiele osób cierpiało w sensie psychicznym czy fizycznym. Jednak pogorszenie stanu zdrowia następowało nie ze względu na sam przebieg choroby, ale właśnie z uwagi na ten stan izolacji.

Lekarze o których mówię, relacjonowali jak trudno im było z tym „sufitującym” spojrzeniem pacjenta, jak w domach dziecka dzieci pozbawione rodziców. A tutaj mówimy o pacjentach tęskniących za kontaktem, za obecnością. Okazało się, jak ważna jest cielesna fizyczna obecność i kontakt z drugą osobą. Z dwojga złego uciążliwości i nieobecności wydaje się, że jednak lepsza jest ta uciążliwość, ponieważ jest to emocjonalne wsparcie dla chorych a dla personelu odciążenie od psychologicznego zajmowania się pacjentem – dawania mu większej uwagi, troski. Wiemy, że personel medyczny bardzo się starał, dawał tyle, ile było to możliwe, ale wiadomo, że bliższa ciału koszula i że ta rodzina jakakolwiek by była, zawsze była. Taką mam pierwszą refleksję. Następna dotyczy tego, jak trudno zajmować się, troszczyć o siebie tym osobom, które pomagają innym, jak łatwo się zatracić i zapomnieć o sobie, o swoich potrzebach. Przypomina mi się tutaj spektakularne dla mnie zdarzenie, kiedy byłam na konsultacji jako psychoonkolog. Rozmawiałam z lekarką, ordynatorką jednego z oddziałów. W pewnym momencie odzywa się dzwonek jej telefonu i pani doktor mówi: aa, to tylko przypomnienie bym zjadła. I dalej mówi mi, że jest tak zaabsorbowana pracą, pacjentami, kierowaniem odziałem, że jak przychodzi do pracy, to sygnał telefonu musi jej przypominać o tym, że właśnie się nie napiła, nie zjadła posiłku. Czyli takie naturalne sygnały z ciała, nieodczytywane przez tę lekarkę z powodu ferworu zajmowania się drugim człowiekiem.

Bycie w takiej intensywnej gotowości pomocy powoduje brak uważności czy niesłyszenie siebie i swoich potrzeb.

To skrajny przykład. Po drugiej stronie myślę o lekarzach, którzy budzili podziw tym, że właśnie znajdowali czas na regenerację. Takie uznanie budził we mnie lekarz, u którego zawsze – ilekroć weszłam do jego gabinetu – sączyła się muzyka klasyczna. Słuchał ulubionych utworów, wykonawców, kompozytorów. Mówił, że było to dla niego antidotum na tę intensywność myślenia, tę odpowiedzialność, że ta muzyka działała na niego kojąco i relaksująco. Dzięki temu mógł utrzymywać się w równowadze psychicznej i emocjonalnej. Tamten przykład z przypomnieniem telefonicznym dotyczącym jedzenia, jak i ten przykład z gabinetem wypełnionym pięknymi harmonijnymi dźwiękami są skrajnymi przykładami.  W większości myślę o takim oddaniu pracy personelu medycznego, głównie wśród kobiet, pielęgniarek, lekarek, kiedy łatwo zatracić się między pracą zawodową a życiem prywatnym.

Ta gotowość do zajmowania się innymi zależnymi od siebie jest wpisana w postawę macierzyńską. Przypominają mi się konsultacje z lekarkami, które mówiły: mąż mi powiedział…, albo: twoja praca albo nasz dom…

Ta pani mówiła: kocham tę pracę, ale bardzo było trudne pogodzenie tego stopnia zaangażowania jaki ta praca wymagała od domu, w którym były dorastające dzieci, które również wymagały uwagi. To jest zawsze ogromny dylemat. Dzieci, bliscy pracowników medycznych czują zazdrość wobec pacjentów swoich rodziców, że mają tyle ich uwagi. Takie właśnie były głosy, że jesteś dla nich: zazdroszczę twoim pacjentom, że oni mają tyle ciebie, a ja mam ciebie tak mało. To były bardzo trudne wybory, ponieważ trzeba było decydować pomiędzy pracą, którą się kocha, która wymaga, a domem, który również się kocha.

Mówisz o trzech kierunkach, obszarach Twoich obserwacji i doświadczeń. Pierwszy to współpraca z personelem medycznym, zwłaszcza na oddziałach szpitalnych z rodzinami. Personel medyczny mógł odetchnąć w ciągu dnia podczas pracy na oddziale od tak dużej ilości osób odwiedzających swoich bliskich. Potem jednak można było odczuć brak tych osób, tej współpracy na rzecz pacjenta. Okazało się, że obecność rodzin jest niezwykle odciążająca personel medyczny. Być może ta sytuacja spowodowała czy spowoduje na przyszłość jakąś korektę w tej współpracy, żeby można było z niej lepiej korzystać. Może jest to nowa jakość relacji pomiędzy lekarzem i pielęgniarką po stronie szpitala, a rodziną po stronie pacjenta, który w tym szpitalu przebywa, aby brać wzajemnie pod uwagę swoje możliwości i potrzeby. Drugi obszar który poruszyłaś, to kwestia takiego przeciążenia pracowników medycznych, uważności na swoje potrzeby, dbałości o jedzenie, ruch, ciało, odpoczynek w takim galopie w tej pracy – o czym też mówiliśmy z Piotrem na ostatnim spotkaniu. Piotr również posługiwał się sformułowaniami militarnymi. I ten trzeci obszar,  czyli konfliktowość wewnętrzna: gdzie być bardziej i z kim być bardziej? Na ile rodzina i praca są tak samo ważne? To są ciągłe dylematy, ciągłe konflikty podejmowane każdego dnia. W pracy jest dbałość o zdrowie i życie, odpowiedzialność za drugiego człowieka, w rodzinie, w domu też odpowiedzialność. Inwestujemy nasz czas, wkładamy dużą energię, zaangażowanie zarówno w opiekę nad pacjentem, jak i w nasze prywatne przyjacielskie relacje, z bliskimi, dziećmi, w związek. Poproszę Cię w dalszej rozmowie o kolejne przykłady. Nawiązując do naszego tematu spotkania jakim jest wpływ psychiki na ciało, czyli zależności psychosomatyczne, to jak myślisz, co można byłoby powiedzieć kadrze medycznej czy do czego zainspirować, aby mogli większą uwagę zwracać na to o czym mówimy i bardziej rozumieć te zależności? Mam na myśli codzienne funkcjonowanie – jak to kiedyś powiedziałaś: nie od święta, nie raz na jakiś czas, ale gdy wstają rano do pracy, gdy muszą podejmować wiele decyzji dotyczących sytuacji pacjenta, gdy wychodzą z tej pracy, idą do kolejnej, zmieniają się dyżurami. Na co powinniśmy, na co możemy zwrócić uwagę, my pracownicy ochrony zdrowa, aby nam było łatwiej, żeby nie dochodziło do katastrofy wewnętrznej, takiego spustoszenia wynikającego z napięcia, stresu, obciążenia? A wiemy, że te obciążenia mogą przejawiać w różny dla nas sposób. Emocjonalnie, psychicznie, fizycznie… Jak możemy sobie pomóc? I powiedz proszę, jak to rozumieć na co dzień, bo można o tym rozmawiać w gronie eksperckim, dzielić się wiedzą, spostrzeżeniami, ale potem jak zakładamy fartuchy, słuchawki, jak siadamy do fotela, rozmawiamy z pacjentami, ich rodzinami, wchodzimy w rolę, wtedy trudno o tym pamiętać…

Tak, myślę o osobach związanych z ochroną zdrowia, w tym momencie o przykładach lekarzy, którzy w jakiś sposób bagatelizowali swoje objawy.  Wiemy, że nie zalecana jest praca z kimś bliskim, bo wiadomo, że działają różne procesy, które zniekształcają obiektywny obraz tej drugiej osoby. Chociażby myślenie życzeniowe, które powoduje, że chcemy widzieć tę osobę zdrowiej niż jest. Różne inne mechanizmy obronne też włączają się w takiej sytuacji.

Personel medyczny przeżywa różnego rodzaju obawy o swoje zdrowie z jednoczesną tendencją do bagatelizowania, odsuwania, niemyślenia, racjonalizowania albo używania różnego rodzaju znanych sobie lekarstw, które pomagają doraźnie, żeby sobie pomóc. I przychodzi wreszcie moment, że potrzebna jest rzetelna diagnoza, że już czegoś zbagatelizować nie można.

Mam takie doświadczenie, że konsultacje pacjentów, którzy byli z zawodu lekarzami, lekarkami czy pielęgniarkami, pielęgniarzami, były trudniejszą pracą. Dużo było takich właśnie intelektualnych obron. Ciężko było tym osobom wejść w  rolę pacjenta, który może się oddać i uznać, że potrzebuje pomocy.  Można powiedzieć, że nawet w tej piżamie lekarze jako pacjenci symbolicznie narzucali fartuch lekarski.  Trudno im było skontaktować się z taką sferą swoich miękkich uczuć, swojej zależności.

Podstawową sprawą jest to, że nasze ciało jest nieme, nie umie mówić i potrzebuje, żeby jego właściciel był w uważnym nasłuchu w stosunku do swojego ciała. Tutaj pojawia się dualizm: ciało i jego właściciel.

Używam metafory rodzica i małego dziecka. Rodzic, najczęściej matka – po różnych objawach: jak wygląda skóra dziecka, jaka jest jego kupka, jaką ma ekspresję twarzy i całego ciałka czy rączki rozluźnione, czy zaciśnięte… – jest w stanie rozumieć, czy dziecko jest pogodne, zrelaksowane, zdrowe czy może coś się z nim dzieje. Czasem tego nawet nie widać, a jest intuicyjnie odczuwane przez matkę, że dziecko potrzebuje pomocy. Podobnie jest z naszym ciałem, które też wysyła w różny sposób sygnały o tym, że potrzebuje troski i uwagi. Ciało jest często podporządkowane dyktatowi umysłu. Użyję drastycznego przykładu, kiedy jakiś czas temu miało miejsce poruszające zdarzenie o woźnicach, którzy wieźli turystów na Morskie Oko. Pamiętamy, że w pewnym momencie jazdy padł koń, który nie był w stanie dalej iść, pracować. Przedstawiam tu porównanie konia do naszego ciała, które jest biologiczne, które nie jest w stanie powiedzieć, że jest mu źle, że czuje głód i zmęczenie. Obserwujemy dyktat umysłu, który realizuje różnego rodzaju zadania, cele życiowe, co czasem powoduje, że następuje to, co opisałam w tym przykładzie z koniem.

Mówię tutaj o nadużyciu ciała w służbie ambicji umysłu. W pewnym momencie dochodzi do katastrofy, takiego też użyłaś sformułowania. Ciało, które służy nam zazwyczaj biernie, w sposób oddany, nagle odmawia posłuszeństwa. Nie jest słyszane i nie jest widziane dopóty, dopóki nie pojawi się właśnie diagnoza, która wstrząsa. Taka diagnoza jest diagnozą zagrażającą życiu.

Po drodze są ignorowane stany zmęczenia, przeziębienia, stosowane są podstawowe środki, żeby zmniejszyć objawy, żeby iść mimo wszystko do pracy, nie korzysta się ze zwolnień… Ileś tam mam w pamięci osób, które z kilku lat mają niewykorzystane urlopy, jeżeli w ogóle mówimy o takiej możliwości w danej instytucji. Dyktat systemu, w jakim te osoby pracowały i dyktat umysłu powodują ślepotę i głuchotę na objawy z ciała. Wiadomo, że nasze ciało jest bardzo elastyczne, jest w stanie bardzo dużo przyjąć, przeżyć. Najtrudniejszy jest jednak przewlekły stres, przewlekłe zmęczenie, taka codzienność. Nawiązałaś, że nie chodzi o to, by raz na rok wspaniale wypocząć w wyjątkowych warunkach tylko, że nasze ciało powinno mieć święto codziennie. Tym świętem jest na przykład dobry sen, który jest stanem regeneracji, odbudowy. Ciało może przejść na zwolnione obroty, nie być w sytuacji mobilizacji i kontroli. Codzienne święto, uważność na ciało, to mogą być rytuały i nawyki jako coś podstawowego.

Czyli co powinno nas najbardziej niepokoić? Czy można to w jakąś receptę ubrać i tak naprawdę od czego zacząć? To są bardzo rozległe obszary. Wyobrażam sobie, że w życiu wielu z nas mogłyby to być dość drastyczne zmiany, ponieważ mam poczucie, że często jesteśmy zapętleni. Od czego dobrze byłoby zacząć?

Od zatrzymania się na przykład. Ciekawa jestem osób, które są tutaj z nami, którzy zalogowali się na naszą rozmowę. Można powiedzieć, że znalazły czas, żeby się zatrzymać. To jest właśnie ten luksus, żeby dać sobie czas, uwagę, żeby się zatrzymać. Przypominam sobie pracę z pacjentkami po mastektomii piersi, kiedy zastanawiałyśmy się, co się wydarzyło w ich życiu w okresie dwóch lat przed diagnozą. Są badania m.in. w Instytucie Simontonowskim, które mówią o tym, że stres może być czynnikiem spustowym dla choroby. U niektórych osób na przykład były to jakieś trudne wydarzenia najczęściej z obszaru utrat. Jednak dla części osób, których było więcej charakterystyczne było poczucie zmęczenia, stan psychiczny pokazujący: nie dam już rady, już tego nie udźwignę, już tego nie wytrzymam. Poczucie bycia w sytuacji bez wyjścia, dyktat, że ja muszę.  Pytasz co powinno zaniepokoić? Incydentalnie każdy z nas może przeżywać takie uczucia: nie dam rady, nie wytrzymam. Ale jak zauważamy u siebie takie myśli i jak się budzimy do kolejnego dnia z obawą przed tym dniem, że nie dam rady, że już tego nie udźwignę, nie wytrzymam, to powinien być sygnał już alarmowy, bo coś w naszym życiu dzieje się takiego, co wymaga przeorganizowania.

To jest właśnie ten głos, który się domaga uwagi i zmiany. Ważne, żeby to usłyszeć, nie zaciskać się, zbierać i jeszcze oskarżać o to, że tak właśnie przeżywam. Ważne, żeby mieć szacunek i uwagę na różne uczucia, które się pojawiają, które są wewnętrzną skargą.

Często reagujemy w taki sposób: Nie będę się nad sobą użalać! I tutaj możemy obserwować powtórzenia, jakie nasi opiekunowie nam przekazali, schematy jak rodzice reagowali na nas, kiedy potrzebowaliśmy pomocy. Często potem w dorosłym życiu bezrefleksyjnie powtarzamy te matryce w stosunku do siebie. Więc trzeba się przyjrzeć wszelkim sygnałom, które są z obszaru: że ja coś muszę. To jest bardzo ważne. Tym, co może nas chronić, jest właśnie ustalenie hierarchii wartości, ważności, żeby uznać, że to co będzie teraz, dzisiaj, jutro też jest ważne. Są takie sytuacje, że przeżywamy różne rzeczy, i błahe i ważne jako równie ważne, jakby wszystkie były sprawą życia i śmierci. A to się dzieje często w sytuacji zapętlenia w umyśle, który nie może swobodnie wybierać i oceniać.

Przychodzi mi z pomocą Matryca Eisenhowera. Możemy pomyśleć co jest dla nas ważne i pilne, ale też co jest ważne a nie pilne albo co jest pilne a nie ważne. Taki sposób myślenia może być pomocny w naszej pracy. Tak jeszcze myślę o tym zatrzymaniu… Jakby przełożyć to o czym mówisz na praktyczne wskazówki? Jacek Santorski mówi, że mikro korekty powodują makro efekty. Trochę o tym myślę przez swój pryzmat. Na przykład decydujemy się od kolejnego miesiąca, że w jakiś jeden dzień tygodnia będziemy przyjmować nie 8 a 7 pacjentów. Może byłby to jakiś pierwszy krok do oddechu i zatrzymania?  Albo decydujemy się wstać 5 minut wcześniej, żeby spokojniej zjeść śniadanie. Może decydujemy się na 10 minutową przerwę a nie jak dotychczas 5 minutową, by spokojniej rzuć jedzenie, połykać i móc potem trawić. Myślę o takich elementarnych potrzebach, a tym samym zmianach.  Jak mówisz o tej uważności i czujności, to przypomina mi się nasze dzisiejsze szkolenie z pielęgniarkami i położnymi. Mówiłyśmy m.in. o asertywności, trudnościach z mówieniem nie. Często jednak bywa tak, że gdy chcemy o siebie zadbać, powiedzieć o swoich potrzebach, powiedzieć nie, to często jesteśmy wśród ludzi, przełożonych, współpracowników, którzy nie respektują takiej postawy. A w kontekście tego o czym rozmawiamy, higieny pracy, bardzo ważne jest to, aby nie bać się odmawiać. Może warto raz na jakiś czas, w sytuacjach kiedy jest zbyt duże obciążenie dać sobie przestrzeń do takiej nauki. Zdrowo i higienicznie jest umieć powiedzieć nie, umieć odmawiać wtedy, gdy czujemy, że robimy coś kosztem swojego zdrowia, snu czy jakichś innych ważnych dla nas potrzeb. To o czym mówię nazwałabym takimi mini treningami. Myślę, że wtedy łatwiej byłoby nam uczyć się tego zatrzymywania. Ja tak myślę o sobie… Kilka miesięcy postanowiłam wychodzić z domu nie spiesząc się. Wiemy, że jest to zaledwie kwestia kilku minut. Coraz częściej mi się to udaje, co wpływa na jakość mojej pracy w ciągu danego dnia. Podobnie myślę o przyjmowaniu pacjentów. Jakiś czas temu zdecydowałam się przyjmować mniej osób, nauczyłam się polecać innych specjalistów. W którymś momencie poczułam, że nie jestem w stanie pracować tak dużo. Im większą liczbę pacjentów przyjmę, tym każdy z nich może tracić na jakości mojej pracy. To jest praca nad sobą na dobrych parę miesięcy. Zastanawiam się co możemy zrobić, co inne osoby z naszej branży mogą zrobić, żeby to zatrzymanie, ta uważność, samoświadomość o której mówisz, miały taki praktyczny wymiar. Żeby to było na tyle odczuwalne w skali tygodnia, miesiąca, aby nas motywowało do większych a tym samym lepszych zmian. Żeby w końcu można było odczuć rezultat tych naszych działań w postaci poprawy jakości naszego zdrowia, pracy i życia. Myślę jeszcze o tej ciekawości siebie. To jedna z pierwszych refleksji, jakie kiedyś od Ciebie usłyszałam. Jak zaczynamy zaciekawiać się sobą, to zaczynamy patrzeć na siebie trochę szerzej jak dotychczas. Może zaczynamy widzieć coś, co było niewidoczne, odsuwane gdzieś na bok, marginalizowane?

Ja myślę, że to jest smutne, znaczy, smutne, że potrzebujemy cierpienia do tego, żeby się tak naprawdę zatrzymać.

Smutne, że dopiero pandemia dostarczyła wielu osobom takiego właśnie doświadczenia zatrzymania się, dostarczyła przestrzeni na przewartościowanie, na to co jest w życiu ważne. Bo jak doświadczaliśmy kruchości życia, to tak jak te wszystkie ambitne cele i ten pośpiech wydawał się wcześniej naturalny i świat, który nagle się zatrzymał. Na ulicach nie było samochodów, zaczęły zatrzymywać się sarny, zaczęliśmy się przyglądać przyrodzie, która się wyłaniała. Upraszczam, ale tak jak w terapii, żeby człowiek podjął decyzję o pracy nad sobą, musi pojawić się cierpienie, autentyczne cierpienie, bo wszelkie inne próby zmiany są słomianym zapałem.

Jak się pojawia autentyczne cierpienie, wtedy może nastąpić posttraumatyczny wzrost, stajemy się zdrowsi, jak przed tym wydarzeniem.

I bardziej elastyczni.

I bardziej elastyczni? 

Wytrzymalsi, bardziej rozumiejący?

Tak, że tamte przekonania były sztywne, takie klapki na oczy, a tutaj elastyczność…

Tak. Powiedziałam dzisiaj na szkoleniu, że pokonujemy swoje dotychczasowe ograniczenia, schematy w jakich postępujemy. Wychodzimy poza strefę komfortu, dowiadujemy się o sobie czegoś, czego byśmy się o sobie nie dowiedzieli, gdyby nie kryzys. Stajemy się mądrzejsi o taką wiedzę, która jest bolesna, ale też nowa. Dowiadujemy się tym samym, jakie mamy możliwości radzenia sobie w sytuacji trudnej. Dlatego powiedziałam o tej elastyczności.

No tak, pozostaje mi to potwierdzić. Uśmiecham się, bo mam w pamięci taką panią urzędniczkę, u której ostatnio coś załatwiałam. W tych papierach trzeba było podać wykształcenie. Powiedziałam, że jestem psychologiem i ona otworzyła się przede mną, przyjęła mnie poza godzinami pracy. Pytam: Jak to się stało, że jest już po 15:00 a pani mnie przyjmuje? A ona: Powiem pani dlaczego. Dlatego, że postanowiłam się nie spieszyć, bolą mnie nerki, postanowiłam sobie trochę posiedzieć a ponieważ jeszcze pani była, więc postanowiłam sobie, że jeszcze mogę przyjąć, ale z tego powodu, żeby się nie spieszyć.

Powiedziała mi, że ten czas pandemii stał się dla niej przewartościowaniem jej życia. Zobaczyła siebie ważną, nie dlatego, że jest w jakimś związku, nie dlatego, że określa jej wartość jakaś inna osoba czy pracodawca. Zobaczyła, że jest ważna sama dla siebie, że zmieniły się jej priorytety i z koleżanką zaczęły prowadzić życie, w którym jest dużo czasu na siebie, na przyjemności.

Powiedziała mi, że otoczenie patrzy na nią i koleżankę jak na nienormalne, ale ma dopiero teraz poczucie, że żyje, że naprawdę żyje. Powiedziałam, że w tym szaleństwie jest metoda. Nawet, jak są tak postrzegane, to może warto „oszaleć’’, by wyzdrowieć.  

Tak się powoli zbliżamy do końca spotkania. Mówisz w praktyczny sposób o tych zależnościach psychosomatycznych podając różnorodne przykłady. Gdyby dać kadrze medycznej taką podręczną definicję, którą możemy włożyć do torby medycznej, która będzie nam przypominać o tych zależnościach, a które są tak mądrze sformułowane, to co to jest najprościej mówiąc?

Ty masz jakąś myśl? Bo jak powiedziałaś, że to ma być mądrze sformułowane…

To jest mądrze sformułowane: zależności psychosomatyczne. Jak można byłoby ugładzić tę definicję, by z niej korzystać, pamiętać o niej na co dzień?

Nasze życie psychiczne jest obszarem różnego rodzaju sprzeczności, konfliktów.

Jeżeli nie użyjemy swojego myślenia, tej uważności, zatrzymania, szacunku dla swojego własnego życia psychicznego i będziemy traktowali je niefrasobliwie, tzn. bez zrozumienia to te konflikty i sprzeczności będą szukać swoich dróg rozwiązań, żeby utrzymać równowagę. Rozwiązania te pojawią się w ciele.

Zależność między psychiką i ciałem jest zależnością bezsporną. Na ciele to widać, a z psychiką jest trudniej, bo jej nie widać. Jeśli mówimy, że ktoś ma złamaną nogę, to widać, a jak ktoś przeżywa, że ma złamaną psychikę, tego nie widać. Jest taka tendencja do bagatelizowania naszego życia psychicznego. I dlatego podkreślam ogromną uważność i szacunek do swoich uczuć. Jeżeli ich nie uszanujemy, ciało poszuka sobie rozwiązań, które mogą być trudne, np. może pojawić się jako choroba. O to mnie pytałaś?

Tak. W bardzo zwarty sposób powiedziałaś. Kończąc już, chciałabym poprosić Cię, żebyś podzieliła się na tyle, na ile możesz tym, jak Ty – jako pracownik ochrony zdrowia – dbasz o siebie, skąd czerpiesz siłę, co Ci pomaga w codziennej pracy i zmaganiu się? Pracujesz z pacjentami w indywidualnym kontakcie, wcześniej w bardzo dużym szpitalu. Trzecim Twoim obszarem zawodowym jest nasza wspólna praca szkoleniowa z personelem medycznym. Jeśli zatem możesz zdradzić, czy nas zainspirować to co by to było?

Takim meta poziomem, czymś bardzo ogólnym, co mi pomaga jest konfrontowanie się ze stanem przeżywania siebie, gdy ja coś muszę. Jak mam takie przeżywanie siebie, że ja coś muszę, to moje ciało wchodzi w stan napięcia, mobilizacji. Ta mobilizacja jest oczywiście potrzebna, ale to „muszę” staje się właśnie takie prześladowcze i niewolnicze.

Jeżeli uda mi się rozmawiać w sobie z tym, że ja muszę i uświadomić sobie, że ja nic nie muszę, tylko, że mogę, to znaczy wtedy, że mam dostęp do siebie, do tego stanu.

I nawet jak wykonuję jakieś czynności na które nie mam specjalnie ochoty, a które są w zakresie moich obowiązków, to takie najbardziej chyba mi służące jest uświadomienie sobie, że ja po prostu to wybieram, tego chcę, że ja nic nie muszę.

Możesz.

Mogę, tak. To tak najogólniej. Bo to się przekłada na różne sytuacje w życiu. Wtedy, jak sobie siedzę w samochodzie, szlaban zamyka mi drogę, czuję jak moje ciało się napina, a w myślach: jak to, teraz? Teraz ten szlaban, a ja się spieszę. Takie naprawdę mam wtedy myśli: chcę, potrzebuję, ale nie muszę. Opadają mi ramiona, puszcza mi brzuch i myślę o swoim ciele, które przestaje to przeżywać, że dzieją się tu właśnie sprawy najwyższej rangi państwowej w moim życiu.

Tylko takie myślenie jest mi pomocne w ogniu walki. To znane powiedzenie psychoanalityka Biona. Bardzo jest mi bliskie, by nie opuszczać siebie w potrzebie i by nie było tego dyktatu ,,muszę”. 

Nie namawiam do rebelii i porzucania różnych swoich obowiązków, ale żeby na poziomie swojego ciała rozumieć, że to są nasze wybory, że ja – tak jak powiedziałaś – mogę, ja chcę, że się na to zdecydowałam, że w tym jestem, ale nie jest tak, że ja coś muszę. 

Zanim postawimy kropkę dzisiejszemu spotkaniu czy ktoś z państwa chciałby też się wypowiedzieć? Te tematy wymagają refleksji, pomyślenia, pobycia z tym… Może ja powiem… Nie opuszczać siebie w potrzebie. Można potraktować to Twoje zdanie jako taką receptę, którą wystawiamy po każdej naszej rozmowie. Zastanawiam się, co możemy zrobić, aby nie doprowadzać do takiej sytuacji, w której trzeba siebie opuszczać. A jeżeli opuszczać, tak myślę na głos, to świadomie i nieinwazyjnie, nie niszcząc siebie. No bo tak jak odwołujesz się do relacji matki z dzieckiem, to matka czasami też opuszcza swoje dziecko, ale nie jest to niszczące. Czasami jednak dochodzi do takich sytuacji, że jej decyzje są dla dziecka uszkadzające. Odwracając tę myśl do siebie samych, jeśli siebie opuszczamy, to na kiedy, w jakich okolicznościach, na ile nas to niszczy, uszkadza, a na ile daje nam  oddech, przestrzeń?

Teraz powiedziałaś: „nie doprowadzać się”… Nie jest mi bliskie takie myślenie, bo to jest taki apel: „nie rób tego, rób to”. Czasem się doprowadzamy, ale właśnie, żeby być uważnym na to, że się doprowadziliśmy do tej trudnej sytuacji i że jesteśmy w takim zapętleniu. Ważne, żeby uczynić tę sytuację odwracalną, mieć dużo łagodności dla siebie, że się do czegoś jednak doprowadziliśmy, do czego nie chcieliśmy i żeby móc się z tej sytuacji łagodnie wycofać. Czyli jeżeli apel, to o łagodność dla siebie samych jako istot popełniających błędy, ułomnych, zmagających się z różnymi trudami życia. Uznanie tego, że mogę się czasem do czegoś doprowadzić, ale że to dalej nie jest koniec świata, że w każdym momencie się mogę zatrzymać. 

Tutaj wchodzę w ten obszar kultury barku oskarżeń, którym się zajmujemy, żeby się właśnie nie oskarżać i nie wskazywać na siebie palcem, co może uruchamiać patologiczne poczucie winy. W każdej sytuacji możemy zatrzymać się, powiedzieć sobie: nie chcę tego.

To postawimy tutaj kropkę.

Ciekawa jestem państwa myśli. I co spowodowało, że państwo zdecydowaliście się zatrzymać i pobyć chwilę z nami?

Uczestniczka

Może ja się odezwę, jeśli mogę. Pozwoliłam sobie na chwilę refleksji tego wszystkiego. Po pierwsze do udziału przyciągnęła mnie chęć rozwoju, poszerzania horyzontów. Słuchając podsumowania tej rozmowy chciałam zapytać, co możemy zrobić w przypadku, kiedy nie mamy wyjścia, kiedy wiemy, że jest nam bardzo źle. Na przykład wplątaliśmy się w jakąś trudną sytuację, finansowo sobie nie radzimy, nie mamy innej odskoczni, opcji, zmiany jakiejkolwiek, musimy przetrzymać. Jak wtedy sobie radzić? Jak pomóc pacjentom, którzy są w takiej sytuacji? 

Możemy się zastanowić.

Justyna, masz jakąś myśl?

No tak, mam taką myśl, która mi towarzyszy w codziennej praktyce. Nawiązuje poniekąd do tego zdania, które pojawiło się przed chwilą: nie doprowadzać się… Staram się na bieżąco dbać o siebie w różnych obszarach, co pozwala mi później wytrzymać trudne momenty. To trochę inne podejście. Często w danym momencie rzeczywiście nie bardzo wiemy co zrobić, by sobie pomóc. Nie zawsze są warunki zewnętrzne czy wewnętrzne a trzeba w czymś być i coś znosić. Od tego jaka jest nasza kondycja zależy, ile nas dane doświadczenie przeora, na ile wyjdziemy z tego z jakimś tylko kurzem, który sobie strzepniemy… Mnie towarzyszy taka idea, która może wymaga głębszej pracy, wielowarstwowej uważności na siebie. Mnie się sprawdza takie podejście. Natomiast, gdy myślę o takich sytuacjach, w których coś mnie, nas wszystkich bardzo zaskakuje, a takich sytuacji w życiu jest dużo, jakiś wstrząs, na który nie jesteśmy gotowi, gdzie trzeba się naprawdę nadużyć, to chcę podkreślić taką przytomność umysłu, aby niezwłocznie po tym co się wydarzyło zrobić coś dobrego, korzystnego dla siebie. Mam na myśli jakiś intensywny wysiłek dla siebie. Ja zwykle idę od razu na masaż albo popływać albo w góry, każdy ma coś innego.

Żeby wyrzucić z ciała tak?

Tak. Żeby miało miejsce odreagowanie z ciała, czego nauczył mnie Wojtek Eichelberger, żeby gdzieś, z kimś móc o tym co trudne porozmawiać, przyjrzeć się temu. Przywołując metaforę budowy, żeby ta masa, nie wiem jak to się fachowa nazywa, nie zastygła, by nie doszło do utwardzenia we mnie tej sytuacji. 

Uczestniczka 

Ta słynna wypowiedź Pana Wojtka Eichelbergera: żeby cement nie zamienił się w beton, tak?

Ojej, nie znam tego, ale to rzeczywiście jest to, co mam na myśli. Chyba nie znałam tego sformułowanie a tyle lat z Nim obcuję. Jak się zacementuję czy zabetonuję, chociażby wchodząc w taką sekwencję przekonań, które mi nie służą, to potem już jestem w takim kołtunie. To jeszcze inna metafora. Trudniej się z niego wyplątać. To może być uszkadzające, ale tego też się uczyłam. Kiedyś wchodziłam w ten beton szybko, teraz mam tę przytomność, taką lampkę, że trzeba coś koniecznie zrobić. To jest czasami kino, to jest to, co można mieć pod ręką, a jak nic nie mam to przynajmniej o tym myślę, każdy ma coś innego.

To są takie sposoby, można powiedzieć…

Fiszki…

Takie podręczne, doraźne. A ja bym się Pani Sylwio odwołała też w odpowiedzi do tego, o co pani pytała, do tego też wspólnie z Justyną często przywołujemy, tj. logoterapię Viktora Frankla, który był więźniem obozu koncentracyjnego. To jest przykład takiej sytuacji, że coś musimy.

Frankl, na podstawie swoich doświadczeń i obserwacji, powiedział, że to co pomaga ludziom przerwać stan sytuacji bez wyjścia, to nadanie sensu i znaczenia temu, co się dzieje w naszym życiu.

Pani przywołała trudne warunki, sprawy finansowe, materialne, że ktoś musi w czymś być, żeby sobie zabezpieczyć jakoś byt. To jest jakby rozumienie w taki sposób, że to właśnie temu służy, ma takie znaczenie, taki sens, że nie jest się przedmiotem w rękach systemu, że można się decydować inaczej o danej sytuacji myśleć, żeby tak to właśnie rozumieć.

Nie używać siebie, to zewnętrznie nic nie zmienia, ale na poziomie wewnętrznym życie psychiczne pozostaje żywe, nie betonuje się, żeby przetrwać, tylko pozostaje w tym właśnie stanie elastyczności. Dalej zachowuje się taką swoją wewnętrzną wolność, mimo, że zewnętrznie jest się w systemie, który jest wymuszający określone zachowania.

Pomyślałam jeszcze teraz, że tak naprawdę pasuje mi takie myślenie o terapii, że ona dostarcza różnych sposobów na myślenie o sobie, żeby wytrzymać z sobą samym. Taka jeszcze myśl, że wszyscy jesteśmy w warunkach niezadowalających, bo wszystkich nas czeka koniec i też takie poczucie, że jednak coś musimy. Więc jak nadać sens i znaczenie temu w czym jesteśmy teraz(?) Takie myśli, to może być pomocne…

Uczestniczka

Ja to tak troszkę rozumiem. Takie przeobrażenie wewnątrz samych siebie perspektywy postrzegania danej sytuacji, tak?

Myślimy podobnie. 

Tak, właśnie taka była intencja moja.

Dziękujemy, czas już upłynął. Bardzo Ci dziękuję Iga za wspólne spotkanie, rozmowę, podzielenie się doświadczeniami. Dziękuję państwu również.

Ja dziękuję za zaproszenie i dziękuję za Państwa obecność. Uczestniczce szczególnie za włączenie się i podzielenie się swoimi myślami. 


♦ POSŁUCHAJ PODCASTU

♦ OBEJRZYJ ROZMOWĘ

PRZEJDŹ NA GŁÓWNĄ STRONĘ PROJEKTU


Zadanie „Sfinansowano z budżetu Samorządu Województwa Śląskiego w ramach realizacji Śląskiego Programu Ochrony Zdrowia Psychicznego na lata 2019-2022”.